Kazimierz Staszewski to w moim muzycznym alfabecie fenomen. Pochodzi ze środowiska stricte punkowego, które pod koniec lat 70. kontestowało wszystkie muzyczne wartości jakie wyznaję. Mimo to w wieku mocno maturalnym Kult i częściowo solowy Kazik mocno mnie fascynowali. Właściwie jako jedyny Polski zespół (bo SBB, Klanu,Niemena i progresywnych Skaldów wtedy jeszcze nie znałem). Tworzy i tworzył odległą od moich obecnych fascynacji muzykę, której nie słuchałem z płyt już od bardzo dawna, a mimo to co roku, z wielką przyjemnością wybieram się na juwenaliowy koncert Kultu na Dziedzińcu UW i przez te ponad 2,5 godziny znów jestem studentem (chociaż bilet ulgowy już od dawna mi nie przysługuje). Co więcej, właśnie nabyłem trzecią książkę dotyczącą jego życia i twórczości.
W Kaziku jest bowiem coś ujmującego, a historia jego życia układa się w dość ciepłą, mimo kilku zawirowań, historię. Historię człowieka, który sam przyznaje, że w życiu miał niesamowite szczęście,a nad jego losem coś - lub ktoś - czuwa. Z kart książki dowiadujemy się dlaczego dzieciństwo w PRLu mogło być radosne, jak bohater radził sobie z brakiem ojca (coś, co wielu zaprowadziłoby na pół życia do gabinetu psychoterapeuty), jak można było studiować socjologię przez 9 (!) lat w czasach kiedy za oblanie jednego egzaminu groził 2-letni pobyt w wojsku, jak z ogromnego tygla warszawskich (i nie tylko) muzyków i muzykantów punkowych uformować zespół, który przejdzie do historii i wiele, wiele innych. Niezliczone kontakty, spotkania i roszady personalne, "załoga", wreszcie korzystne zbiegi okoliczności doprowadziły Kazika to miejsca, w którym jest teraz - już bardziej statecznego pana niż buntownika, ojca, dziadka i męża wiernego swej żonie od ponad 30-stu lat. Autobiografia pełna jest oczywiście anegdot "zza kulis" i dygresji - zazwyczaj bardzo śmiesznych, czasem refleksyjnych, ale zawsze dających do myślenia.
Przyznam,że trochę obawiałem się kolejnej autobiografii polskiego muzyka po dość trudnym spotkaniu z "Ćpałem, chlałem i przetrwałem". Zdaję sobie sprawię, że Maciej Maleńczuk jest rozmówcą nieco trudniejszym niż Kazik i nie lada wyczynem jest go upilnować w formie jaką jest "wywiad-rzeka", ale pani Barbara Burdzy poległa już na poziomie pytań. A Maleńczuk, jak to rasowy gawędziarz, przytłoczył młodą dziennikarkę swoją osobowością. Wyszła z tego książka może i mocno rock&rollowa, ale kilkaset stron dość chaotycznych dykteryjek o ćpaniu, zjazdach i menelstwie może zmęczyć.
"Ide tam gdzie idę" to jednak zupełnie inny poziom. Ten wywiad-rzekę, przeprowadzony przez Rafała Księżyka czyta się jak powieść, o tyle ciekawą, że zanurzoną w naszym polskim sosie, i to na przestrzeni kilku dziesięcioleci. Pytania są konkretne, chronologiczne, wynikają z treści poprzedniej wypowiedzi albo zwinnie posuwają historię do przodu. Kazik odpowiada bardzo rzeczowo i pilnuje się, aby ewentualne dygresje nie były ślepymi uliczkami. Nie stroni od tematów trudnych, czy to w kontekście relacji z innymi, czy też własnych słabości (alkoholizm, nieśmiałość, okres przynależności do Świadków Jehowy). Znając w dużej mierze ogólną historię Kultu, podczas lektury zastanawiałem się wielokrotnie "a ciekawe czy wyjaśni kwestię..." i właśnie w tym momencie padało pytanie dotyczącego owego tematu. Kazik nie owija w bawełnę, mówi o swoich odczuciach względem wielu zjawisk i osób. Robi to oczywiście z charakterystycznym, "kazikowym" poczuciem humoru.
Udała się ta biografia. Lektura utwierdza mnie w przekonaniu, że warto sięgnąć po poprzednią pozycję Księżyka, biografię Tymona. Postać równie barwna co Kazik, a jeszcze bardziej odjechana, więc ciekawe jak z nią autor sobie poradził.
Udała się ta biografia. Lektura utwierdza mnie w przekonaniu, że warto sięgnąć po poprzednią pozycję Księżyka, biografię Tymona. Postać równie barwna co Kazik, a jeszcze bardziej odjechana, więc ciekawe jak z nią autor sobie poradził.
Świetna recenzja. Tak, mnie również tak książka bardzo wciągnęła. W końcu przez długie lata byłem zauroczony twórczością Kazelota. Mój entuzjazm zaczął opadać po płycie "Ostateczny Krach Systemu Korporacji".
OdpowiedzUsuńTak jak piszesz, Kazik jest dość szczery w swoim opowiadaniu i naprawdę kilka smaczków około muzycznych można z tej książki wyłowić.
Mimo wielkiego zachwytu nad treścią merytoryczną tej pozycji, mam jednak zastrzeżenie.
Otóż korekta powinna dostać po łapach i to mocno. Cała masa literówek w tekście mocno razi, a jak przeczytałem Manaam (!) to ręce mi opadły.
To prawda, znalazło się kilka błędów, które zauważyłem już po fakcie. Cóż, potwierdza się fakt mojego nieprzykładania uwagi do detali:)
OdpowiedzUsuń