czwartek, 12 maja 2016

Kult - Juwenalia UW, Dziedziniec Uniwersytetu Warszawskiego, 7.05.2016

Kult to zespół, z którego niełatwo się wyrasta. Z jednej strony postpunkowe, proste harmonicznie kompozycje i swoisty "licealno-studencki" klimat, z drugiej wciąż aktualne teksty Kazika, energia wykonawcza i sentyment.  Zespół, do którego w pewnym wieku już się nie przyznajesz,  co nie przeszkodziło utworowi "Prosto" okupować pierwszego miejsca Listy Przebojów Trójki. Już dwunasty (!) raz juwenaliowy występ zespołu rozpoczął mój osobisty sezon plenerowych koncertów i po raz kolejny wiem, że wrócę tam za rok. Czy to obsesja na punkcie, parafrazując Marillion, "misplaced youth", czy zwykła potrzeba odreagowania codzienności i swoistego resetu przy znajomych dźwiękach? Tego nie wiem. Ale wiem, że niezależnie od pogody, jest mi TAM dobrze.

A w tym roku pogoda dopisała. Dzień był słoneczny, wieczór już na szczęście nie mroźny (a takie potrafią jeszcze w maju się pojawiać). Tym razem dwa wejścia na teren imprezy - jedna dla posiadaczy biletów "zwykłych", drugie - dla tych z wydrukami z ticketpro.pl itp. I pierwszy zgrzyt. Bo kontrola tych, którzy sobie wydrukowali wejściówki w domu, powoduje kolejkę do wejścia. Taką na 5 minut, ale to wystarczy, by ominął mnie pierwszy kawałek wieczoru. Drugi zgrzyt - żeby kupić piwo, najpierw musisz odstać swoje w kolejce po kupon, a z tym kuponem zgłosić się do stanowiska ze złocistym płynem. O ile punktów pojnych było jak zwykle kilkanaście, tak punktów z kuponami dwa...w poprzednich latach płaciło się bezpośrednio nalewającemu i szło to znacznie szybciej. Wiem, że być może wspominanie o problemie z zakupem piwa nie przystoi temu blogowi, ale w końcu to Juwenalia, tak więc i wpis powinien odzwierciedlać problemu wieku młodzieńczego:)

Tymczasem zespół już na scenie. Przede wszystkim rzuca się (w uszy) niemal perfekcyjne nagłośnienie całości. A przypomnę, że Kult występuje w składzie dziewięcio (!) osobowym. Z sekcją detą. I jakoś tak się składa, że pan akustyk umie tak poprzesuwać suwakami i pokręcić gałkami, że każdy instrument słychać! Jak to możliwe? (Tak, to ironiczny ukłon w stronę kilku "specjalistów" z branży, z którymi niestety miałem styczność). W Kulcie nie chodzi o sprawność instrumentalną (sam Kazik przyznał, że Piotr Morawiec - gitarzysta - ma w życiu mega farta, bo ze swoimi umiejętnościami w żadnym innym zespole by się nie utrzymał; chociaż oczywiście sekcja dęta czy Tomek Goehs na perkusji jak najbardziej na wysokim poziomie), raczej zawsze zastanawia forma wokalna Kazika. A ta, po przebytych kilka lat temu turbulencjach w związku z nadużywaniem alkoholu, zwyżkuje. Wyraźnie, bez zadyszki, chociaż oczywiście widać po nim zmęczenie 2,5 godzinnym koncertem. Ale kto w Polsce gra tak długie koncerty? Do tego mając na karku 53 wiosny. Kazik podkreślał to zresztą w autobiografii (o której pisałem tu) - uważa, że publiczność powinna dostać solidną dawkę muzyki, za którą przecież - równie solidnie - płaci kupując bilet na koncert. Faktycznie, nie ma nic bardziej wkurzającego, niż pożal się Boże artyści, schodzący ze sceny po godzinie grania (a marzący o tym już po pierwszej piosence). Pod tym względem Kazik to Artysta przez duże "A" (2 lata temu zaśpiewał pełny, ponad 2,5 godzinny koncert z zapalaniem gardła, pod koniec już skrzecząc - ale zrobił to!).

Oczywiście Kult, jak to zespół (post) punkowy ma w swoim repertuarze wiele piosenek o tematyce politycznej. I chyba właśnie te fragmenty, zważywszy na sytuację polityczną, najpełniej zabrzmiały tego wieczoru. Rząd oficjalny, Hej, czy nie wiecie, Układ Zamknięty i oczywiście nieśmiertelna Polska (z Kazikiem trzymającym flagi różnych oddziałów "Kultturystow") grzały publiczność niemiłosiernie. W tych piosenkach tkwi nieprzemijalna moc. I tajemnica wieczności Kultu. Spektakl (bo na koncertach zespołu ważna rolę odgrywają światła) na dziedzińcu UW pokazał, że nadal skutecznie łączą już kolejne pokolenie. A i jest coś magicznego we wspólnym odśpiewaniu Baranka. Albo klaskaniu na słowa "teraz oklaski rozległy się w najdalszej części sali" w Brooklińskiej Radzie Żydów, czy ogólnej radości przy Gdy nie ma dzieci. Te czasem komiczne, czasem poważne piosenki idealnie zabrzmiały właśnie tego majowego wieczoru. To nie jest muzyka stricte juwenaliowa (a w odróżnieniu od innych pozycji uczelni na ten okres, wstęp na koncert Kultu jest płatny), ale dla mnie właśnie to jest żelazny punkt w majowym kalendarzu. Sentyment, nostalgia, ale i po prostu świetna zabawa. 

Tym razem Kult nie zdążył zagrać wszystkich przewidzianych na ten wieczór bisów z powodu lekkiego poślizgu na starcie, a dalsze granie groziło interwencją "milicji". Koncert zakończyli obowiązkowi Sowieci, nieodłączny element Juwenalii na UW. Nie był to więc najdłuższy występ zespołu w tym miejscu, ale myślę, że te 2,5 godziny i tak było bardzo satysfakcjonujące dla większości zebranych. Do zobaczenia za rok!

P.S. Równie obowiązkowym punktem programu jest swoisty survival koncertowy - studenckie pogo można ominąć stając w odpowiedniej odległości od sceny, ale już permanentnych piwnych migracji i potrącania przez przepychających się, wstawionych, młodzieńców już nie bardzo. No i te żenujące "Kazik grać, kurwa mać", skandowane (a raczej wyryczane) przez grupkę "fanów" po zejściu zespołu ze sceny...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz