niedziela, 22 maja 2016

Pendragon - Teatr Śląski, Katowice, 18.05.2016

Pendragon i Polska są od ponad dwudziestu nierozerwalnie złączeni. Statystki pokazują, że od maja 1994 do maja 2016 zespół zagrał u nas 35 koncertów i nagrał 5 oficjalnych DVD....oczywiście kwestia kontraktu z Metal Mind Productions może mieć tu ogromne znaczenie, ale w końcu nikt nikogo pod karabinem nie trzyma. A polska publika kocha Pendragon, mimo że to muzyka całkowicie niemodna i, z punktu widzenia współczesnego, odbiorcy zupełnie zbyteczna. Taki relikt, odprysk lat 80., kiedy to próbowano wskrzesić ducha Pink Floyd, Genesis, Camel i ogólnie pojętej muzyki dla trochę bardziej wrażliwych dusz. Z tamtych czasów "dużym zespołem" pozostał jedynie Marillion, ale przecież w kompletnie odmiennym stroju, niż w początkach działalności. Pozostali, jak choćby IQ, Twelfth Night czy Galahad, funkcjonują w dużo bardziej ograniczonym zakresie. Pendragon wybija się z tego towarzystwa - regularnie nagrywa płyty, koncertuje, mimo że skala tych działań oczywiście jest odpowiednio mała. Tak jak sala, w której osiemnastego maja br. zagrali swój 36. polski koncert i nagrali kolejny materiał filmowy.

W Teatrze Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego znalazłem się po raz pierwszy, chociaż koncerty progresywne odbywały się tam regularnie. To przez wiele lat była swoista mekka progresywnych zespołów ze stajni MMP, a także lokalizacja, w której zazwyczaj nagrywało się DVD firmowane znakiem tej firmy. Teraz, po kilkuletniej przerwie, wrócono do tej lokalizacji, a powrót uświetnił właśnie Pendragon, obchodzący właśnie 20-lecie wydania klasycznego w ich dyskografii albumu The Masquerade Overture. W udziale przypadło mi miejsce na II balkonie, toteż ciężko mi obiektywnie stwierdzić czy teatr ten to idealne miejsce na koncert rockowy - z tej perspektywy perkusja (a szczególnie blachy) nie brzmiała najlepiej - niczym w taniej sali prób,  a wokal Nicka Barretta po prostu niknął w bardziej intensywnych momentach. 

Zespół wszedł na scenę około 21:20, a finalnie opuścił ją dziesięć minut przed północą. Czekało nas zatem bite 2,5 godziny neo proga w wydaniu ojców chrzestnych tego gatunku. Setlista na pewno zadowolić mogła fanów pendragonowych klasyków - lwią część występu zespół wypełnił prezentacją całej The Masquerade Overture (wraz z kompozycjami z dodatkowego CD) oraz evergreenami Nostradamus (Stargazer) i Breaking the spell do kompletu. Resztę setu wypełniły nagrania nowsze - z ostatniej płyty poleciały Beatiful Soul oraz Come Home Jack, z Passion wybrano This Green And Pleasant Land. Całość zamknął bis w postaci Indigo.

Jak zwykle pada pytanie: czy panowie dali radę? Dali, bo po pierwsze na neo-progu zjedli zęby, a dwa że jednak trochę świeżej krwi w żyły zespołu wpompowali. Przede wszystkim debiut na polskiej ziemi zaliczył nowy perkusista - Jan-Vincent Velazco. Zmiany na stanowisku pałkera w tym zespole to niemal chleb powszechni, więc przywiązywać się może nie należy, ale Jan wywarł tego wieczoru naprawdę pozytywne wrażenie. Popisał się krótkim, acz treściwym solo, a przede wszystkim świetnie odnalazł się w, nie grzeszących przecież wybitnym feelingiem, utworach Pendragon, dodając im coś od siebie - właśnie odrobinę świeżości i szaleństwa (ale trochę innego, niż swego czasu - równie świetny - Scott Higham). Drugą niespodzianką personalną wieczoru był dwuosobowy, żeński chórek, który dodawał nie tylko kolorytu, ale bardzo wspomagał Barretta w wyższych rejestrach. Jedną ze śpiewających pań była znana z Magenty Christina Booth, co tylko dodawało smaczku całości. Stara gwardia w postaci szefującego Nicka Baretta, Cliva Nolana i Petera Gee bez zastrzeżeń (oprócz wspomnianych już problemów z wyższymi rejestrami w wokalu Nicka, ale to całkowicie naturalne - przecież nie młodnieje)

Zespół tej klasy i zajmujący się takim stylem muzycznym (i programowo raczej nie odchodzący na koncertach od wersji studyjnych) nie gra złych ani średnich koncertów. Wszystko tak naprawdę zależy od setlisty. W tym roku otrzymaliśmy w dużej mierze spełnienie marzeń fanów lubiących twórczość Pendragon z lat 90. - klimaty bardziej bajeczne i "wrażliwcowe" niż w przypadku produkcji powstałych w XXI wieku. Te posiadają jednak wiele mielizn artystycznych i gdy tylko zespół dotrze do którejś z nich, napięcie towarzyszące słuchaniu spada....Na szczęście nie trwa to długo, bo przecież wiele w muzyce Brytyjczyków momentów pięknych i czarownych. I właśnie podczas nich myślami odlatywałem w najdalsze rejony zadumy  - znak, że pastelowe barwy Pendragon nadal na mnie działają.

Nadal mam w głowie treść ogłoszenia organizatorów tegorocznych Ursynalii - dzień wcześniej zapowiedzieli oni występ zespołu disco polo Akcent na festiwalu, który podczas poprzednich edycji gościł m.in Slayera, Motorhead czy Nightwish, a w nazwie ma przecież zobowiązujące "Warsaw Student". Duma rozpiera wpis na festiwalowym fanpage'u, a ja, podczas jednej z tych cudnej urody, tak charakterystycznych, solówek Baretta, pomyślałem: Boże! Jak można choć ułamek sekundy życia zmarnować na disco polo, skoro na tym świecie istnieje takie Breaking The Spell? Gdyby tak jeszcze zagrali Am I Really Loosing You.....

Dziękuję Pawłowi za zaproszenie:)

Zdjęcia: Rafał Klęk






...............................................................
Zapraszam na Muzyczne Noce w radiopraga.pl
W każdą niedzielę o 21:00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz