czwartek, 9 czerwca 2016

SBB - Hofors 1975 (2016) - recenzja

SBB to nasz najlepszy w historii "jam band", nie dziwi więc fakt, że przez rynek przewinęła się cała masa koncertówek, głównie (i bardzo dobrze) z lat 70. Wtedy to trio dowodzone przez Józefa Skrzeka było u szczytu możliwości, zarówno twórczych jak i wykonawczych. Energia i nieprawdopodobne zgranie zespołu powalają i dziś, mimo iż czasy takie, że kilkulatkowie na Youtubie zawstydzają weteranów swoimi umiejętnościami. Na szczęście nie wystarczy mieć sprawnych palców i chłonnego mózgu, aby tworzyć Muzykę. A to właśnie czyniło SBB w sposób mistrzowski. I to wielokroć na bieżąco, w formie improwizacji. 

Napisałem o tych koncertówkach w czasie przeszłym, gdyż niestety, jak to często bywa na polskiej ziemi, różne podmioty wydawały te płyty i gdy wydawca się "zwijał", to nakładu nikt nie dotłaczał. W związku z tym na przykład koncerty wydane przed laty przez firmę e-silesia już niestety niedostępne. Co więcej, pamiętam że zakończeniu serii towarzyszyły jakieś, dość mocne, niesnaski na linii zespół-wytwórnia. Kilka smaczków koncertowych wydał także KOCH i Metal Mind Productions i te są nadal do dostania, nawet poniewierają się w marketach "nie dla idiotów" (tu akurat to hasło jest jak najbardziej uzasadnione, widział ktoś idiotę słuchającego SBB?:)). Od jakiegoś czasu starymi koncertami SBB zajmuje się jednak bardzo prężnie działająca wytwórnia GAD. I zdaje się, że w tym wypadku współpraca z zespołem układa się po myśli obu stron, bowiem do rąk dostajemy kolejne wydawnictwo z serii "live" (o koncercie z Warszawy z 1980 r. pisałem w listopadzie)

Tym razem dostajemy koncert z 1975 roku. Szwedzkie tournee, które zespół zagrał wiosną tego roku, było tak intensywne i bogate w doświadczeniach, że sami muzycy nie pamiętają ile dokładnie koncertów i w jakich terminach zagrali. Ważne jednak, że ktoś (w tym wypadku realizator Anders Ordeson) te koncerty nagrywał. Kto wie, może więcej takich skarbów kryje się w jego zakurzonych archiwach? Nie wiadomo również, czy jest to całość występu czy jedynie fragment. Trzeba bowiem pamiętać, że zespół został wtedy zaproszony do Szwecji w roli supportu dla dwóch formacji: szwedzkiego Splash oraz angielskiego, folkrockowego Jack the Lad, jednak bardzo szybko nasi ulubieńcy zostali przesunięci przez managera trasy na miejsce należne "gwieździe wieczoru" - tak wielkie wrażenie zrobiło SBB na szwedzkiej publiczności. Na płycie otrzymujemy 40 minut materiału, bez żadnych bisów, należy więc domniemywać, że coś tam jeszcze zagrali. [EDIT: A jednak wydawca wyjaśnił na swojej stronie, że to wszystkie dźwięki, jakie zespół zagrał na tym koncercie - co wieczór mieli do dyspozycji właśnie ok 40-45 minut]

No właśnie, 40 minut materiału z małego hutniczego miasteczka Hofors. Nawiązując do przemysłowego charakteru miejscowości utwory nazwano "Works in Iron". A utworów jest sztuk...2. Ale podziału tego dokonano chyba tylko dla wygody posiadaczy wersji CD i potrzeb wydania winylowego, bowiem tak naprawdę jest to 40-to minutowa improwizacja. Tak, koncert jest w całości improwizowany! Fani tego wczesnego, niepoukładanego oblicza SBB będą zachwyceni. Dodatkowym smaczkiem jest fakt udostępnienia Skrzekowi organów Hammonda, nie będących na co dzień w instrumentarium zespołu. Mamy więc tutaj sytuację unikalną - wczesne SBB (jeszcze bez Mooga, ze znanym z "Jedynki" syntezatorem Davolisint) w wersji hammondowej. W dodatku lider ani razu nie sięga po gitarę basową, wszystkie niskie tony generując na syntezatorze.

Zaczyna się swoistą rozbiegówką. Uderzenia w klawisze Hammondów, hi-hat i stopa zestawu Piotrowskiego. Wyłania się rytm i powoli zanurzamy się w świat dźwięków tria. Jest trochę scenicznego "macania się", wokalne wejście Skrzeka raczej na zasadzie niepotrzebnego wtrętu, w międzyczasie pojawia się za to bardzo funkowy i "nieSBBowski" motyw syntezatora. Stopniowo łapiemy groove...na dobre odpala gdzieś tak w czwartek minucie. Znajoma gitara i Hammondy zaczynają  swój magiczny taniec; Piotrowski ultra precyzyjnie napędza tę maszynę i pokazuje po raz kolejny jak prześwietnego bębniarza mieliśmy w Polsce (i nie narzekał, że "bez basu to nie ma grania" - jak to mają w zwyczaju rozmaite, współczesne grajki). Dalej mamy już prawdziwą, progresywną jazdę. Na klawisze, gitarę i perkusję. Solówki przeplatają się z niesamowicie zagranymi i zgranymi partiami grupowymi. Przypominam: improwizowanymi. W dwunastej minucie następuje wyciszenie, uspokojenie i wchodzi wokal Skrzeka. Bardzo uduchowiony, chociaż słowa nie mają w tym fragmencie żadnego znaczenia. A po chwili wracamy do znajomego pulsu, tak charakterystycznego dla SBB. Ostatnie kilka minut pierwszej części to popis Antymosa Apostolisa na gitarze i bardzo emersonowska gra Józka na Hammondzie. Od tej strony go nie znałem...niesamowite! Łkająca gitara kończy Works in Iron I....

Część II zaczyna się płynnym przejściem z "jedynki" - kolejne uspokojenie, podrygujący w tle Hammond i syntezatorowy bas i znów miejsce dla głosu Skrzeka. Tym razem fragment bardziej bluesowy, ale znów pozbawiony większego literackiego sensu. Ale przecież wiemy, że to nie o tu tu chodzi, a Skrzek-wokalista znany jest z właśnie takich wokaliz. Przed powrotem do szybszego tempa jeszcze ekspresyjna solówka Lakisa i...Piotrowski przełamuje całość, wprowadzając szybki rytm, na którym pozostała dwójka zaczyna budować swoje, przeplatające się, solówki. A przed końcem utworu zdążymy jeszcze posłuchać piana Wulitzera, które pojawia się dosłownie na kilka sekund, ale wieńczy całość w sposób bardzo stylowy.

I to by było na tyle. 40 minut szalonej jazdy, przeplatanej spokojniejszymi fragmentami i kilkoma wokalizami. Muzyka SBB jest jednak bardzo plastyczna, pobudzająca wyobraźnie. Podczas odsłuchu co wrażliwsi słuchacze na pewno będą mogli "odlecieć" i to bez użycia substancji powszechnie zakazanych. Nie mogę płyty polecić "na pierwszy ogień", jako wstępu do znajomości z SBB - spotkanie może być dla nowicjuszy jednak zbyt intensywne. Ale dla kogoś, kto zna i lubi to trio - pozycja bardzo, bardzo polecana. Tak jak zresztą (prawie) każde archiwalne wydawnictwo SBB - bo to był zespół, który na żywo po prostu zachwycał.

P.S. Należy wspomnieć o jakości dźwięku. W końcu to nagrania sprzed 40-tu lat, znalezione gdzieś na strychu. Na szczęście wydawnictwo GAD jak zwykle zadbało o należyty remastering i całość brzmi bardzo dobrze - surowo, ale jednocześnie wyraziście, oddając ducha "tamtego" SBB.

...............................................................
Zapraszam na Muzyczne Noce w radiopraga.pl
W każdą niedzielę o 21:00








2 komentarze:

  1. Fajna recenzja nieznanych dotąd nagrań zespołu SBB.

    OdpowiedzUsuń
  2. 27 year old Accountant III Ferdinande Rewcastle, hailing from Saint-Paul enjoys watching movies like "Hamlet, Prince of Denmark" and Baton twirling. Took a trip to Monarch Butterfly Biosphere Reserve and drives a Ferrari 275 GTB/4 ART Spyder Alloy. odwiedz strone tutaj

    OdpowiedzUsuń